Nigdy nie mialam problemu z granicami, zawsze bardzo sprawnie i bezpiecznie sie na nich czulam do granicy Salwadoru z Gwatemala w Las Chinamas. Po obu stronach granicy, pelno jest mezczyzn z plikiem banknotow, oferujacych cambio, czyli zamiane waluty. Nie wiem skad oni biora tyle pieniedzy, ale nigdy nie widzialam takich grubych plikow. Narzucaja sie, oferujac dobra stawke, ktora w gruncie rzeczy jest taka sama w banku. Nie rozumieja slow "nie dziekuje" i jeden za drugim oferuje to samo. Do tego otaczaja czlowieka z kazdej strony, ze w takich sytuacjach boje sie o swoj bagaz podreczny i dokumenty. W grupce zawsze latwiej im okrasc. Nie zdarzylo mi sie nic zlego, jednak nie lubie takich sytuacji. No i slyszalam, ze czesto prosza, aby okazac im paszport, za ktory potem oczekuja opupu w wysokosci 20 dolarow. Nieswiadomi turysci, nieznajacy jezyka, pewnie wyobrazaja sobie, ze to celnicy i zdarzaja sie sytuacje tego typu. Kierowcy przed dojazdem do granicy ostrzegaja, aby wyjsc z autobusu do urzedu migracyjnego tylko z ukrytym paszportem, a reszte bagazu podrecznego pozostawic w autobusie, po czym wpuszczaja grupke mezczyzn, oferujacych cambio. Nie rozumiem...Wydaje mi sie, ze oni sa tu najwiekszym zagrozeniem i wpuszczajac ich do autobusu, maja wieksza mozliwosc, aby cos ukrasc. No i stwarzaja niebezpieczenstwo pasazerom. Tu widocznie nikt o bezpieczenstwo nie dba.