San Juan del Sur to mala, bardzo przytulna miejscowosc, polozona na wybrzezu Pacyfiku. Jest to pierwsza miejscowosc, w ktorej zatrzymuja sie turysci po wyjezdzie z Kostaryki. Najpierw myslalam, ze to po prostu taki punkt zatrzymania przed kolejna podroza do turystycznych miejsc. Okazalo sie, ze San Juan del Sur to bardzo turystyczna miejscowosc i musi znalezc sie w planie kazdego odwiedzajacego Nikarague. Ja zakochalam sie w tym miejscu od pierwszego momentu. Bardzo lubie male miejscowosci, ktorych mieszkancy stwarzaja bardzo ciepla atmosfere. Tu naprawde mieszkancy szanuja turystow i dobrze zdaja sobie sprawe, ze zyja z turystyki. Jest wiec bardzo bezpiecznie, widoczna jest policja turystyczna, choc chyba nie ma tu za wiele pracy, bo na wszystkich uliczkach panuje bardzo przyjazna atmosfera. Jedynie w weekend zjezdzaja tu Nikaraguanczycy z okolicznego Rivas i wtedy moze byc troszke niebezpieczniej, bo nie nocuja oni w hostelach, tylko rozkladaja sie na plazy badz na tzw. maleconie, czyli przybrzeznym molo. To jedyny minus tego miasteczka, bo nie jest milo spacerowac po glownej ulicy, na ktorej sa wszystkie restauracje i bary, gdy w poblizu nocuja badz tez lepiej powiedziawszy koczuja rodziny, znajomi w dodatku z malymi dziecmi. Rodzice bawia sie w ciagu dnia, muzyka w weekend jest tu od samego rana i wszystkie grupki odwiedzajacych lokalnych turystow urzadza sobie imprezki. Ich dzieci czesto w tym czasie pracuja.Spaceruja po ulicach czy przeszkadzaja innym turystom podczas jedzenia w restauracji i usiluja sprzedac jakies dziwne wyroby, ktorymi nikt tak naprawde nie jest w stanie sie zainteresowac. Jest to bardzo przykre zjawisko, gdy dzieci sa delegowane do pracy, przy czym ich wlasni rodzice bawia sie naduzywajac alkoholu. Niektorym wydaje sie, ze turysci zlituja sie, widzac pracujace dzieci i nawet gdy nie chca od nich niczego zakupic, rzuca im jakas monete. Ja jednak mimo bolocego serca, wszystkim grzecznie odmawialam, bo wiem, ze te pieniadze ostatecznie trafia w rece rodzicow i dziecko samo nie bedzie mialo zadnej przyjemnosci. Myslalam nawet, by zaopiekowac sie przez chwilke ich wyrobami i pozwolic dziecku wejsc do morza i bawic sie z innymi miejscowymi dziecmi, jednak mogloby to byc zbyt niebezpieczne dla mnie, gdyby rodzice sie zorientowali. Czy jednak dojrzeliby swoje dziecko w morzu? Chyba jednak nie, bo sa zainteresowani innymi rozrywkami...!!!
To jedna z gorszych stron tej pieknej miejscowosci. Wszystkie weekedny sa podobne. Na szczescie miejscowi lepiej traktuja swoje dzieci i udaja sie razem z nimi na place zabaw badz tez na plaze, aby dziecko czerpalo z tego radosc.
Wracajac do samej miejscowosci, to jest tu pelno hosteli na kazdym kroku i w bardzo przystepnych cenach. Nikaragua jest o 3 razy tansza, anizeli Kostaryka. Taki odpowiedni kraj na budzet backpackerowcow. Najbardziej znany i przez wszystkie przewodniki polecany, jest hostel Casa Oro o Pacha Ma Ma. Oba znajduja sie na glownej ulicy, jednakze sa one drozsze od innych hosteli, ktore mozna znalezc na tej samej ulicy. Zdecydowalam sie na mniejszy przytulny hostel Brisas y Olas. Zaproponowano mi bardzo przystepna cene. Planowalam zostac tu 3 noce, z czego ostatecznie zostalam 5 nocy, poniewaz miejscowosc mnie zauroczyla. Do tego okazalo sie, ze wlasciciele hostelu to mlode rodzenstwo, ktore dopiero rozpoczelo wlasna dzialalnosc. Ucieszylam sie jeszcze bardziej, ze znalazlam sie u nich, bo w ten sposob moglam im w jakis sposob pomoc. Hostel znajduje sie na przeciwko Casa Oro, czyli w samym glownym centrum ulicy. Po wszelkie informacje mozna w kazdym momencie zajrzec do innego hostelu. Zdziwila mnie tylko postawa wlascicieli. Zdaja sobie sprawe, ze dopiero rozpoczynaja dzialalnosc, jednak w ogole nie staraja sie przyciagnac klientow. Pokoje sa dosc przytulne, jednak sam hostel nie ma nic wiecej do zaoferowania. Jest niby kuchnia, jednakze nie jest w ogole zagospodarowana. Pelno w niej garnkow, a brakuje sztuccow czy talerzy;-((( Wiekszosc turystow raczej preferuje wlasne przygotowanie posilkow, aby nie nadwyrezac swojego budzetu. Tu jednak nie jest nic dopracowane. Do tego nie ma ani jednego komputera do dyspozycji odwiedzajacych. Na poczatku byl telewizor, po paru dniach juz go nie bylo,haha. Na tym mi najmniej zalezy, bo nie trace czasu podczas podrozy na ogladanie tv, jednak internet jest raczej w kazdym miejscu. Z samego rana slychac tez bardzo glosno wszystkich, ktorzy znajduja sie na recepcji lacznie z bawiaca sie i biegajaca po calym hostelu corka wlascicielki. Bardzo mila trzyletnia dziewczynka, jednak z samego rana mialabym ochote zamknac ja w jakiejs oddzielnej czesci hostelu, aby moc sie porzadnie wyspac.
Ach, praca wlascicieli to przede wszystkim wyczekiwanie na koljenych turystow. Codziennie przyjezdzaja do miejscowosci 3 autobusy w roznych porach dnia,z rana,po poludniu i na pozny wieczor i tak wysiaduja oni na bujanycm foteliku na werandzie hostelu i wyczekuja potencjalnych klientow. W ten sposob nie wiem, czy uda im sie rozkrecic biznes...Marzy mi sie wlasny hostel w ktoryms z krajow Ameryki Lacinskiej i wiem, ze w inny sposob zagospodarowalabym sobie czas...wydaje mi sie, ze nie znaja oni w ogole pojecia slowa "marketing". No coz, nie przejmowalam sie tym zbytnio i to byly tylko takie moje spostrzezenia, o ktorych nikomu w hostelu nie wspominalam.
Co do samej miejscowosci, to jest tu taki maly park w samym centrum miasteczka, ale tak naprawde wszyscy przebywaja na bulwarze nadmorskim, bo sa tu same restauracje i bary. No i piekny widok, bezposrednio na plaze i ocean. Ceny w restauracjach sa wygorowane. Polecam wiec posilki w centrum miasta w tzw. SODA, serwujace posilki typowe na codzien dla Nikaraguanczykow. Bardzo tanie i pyszne. Roznica w tych barach szybkiej obslugi jest taka, ze nie jest w niej juz tak elegancko, nie ma wykwalifikowanego serwisu. Restauracje te czesto znajduja sie w wydzielonym pokoju domu, czesto widoczny jest gdzies w rogu zlozony tapczan, telewizor. Stoliki i krzeselka raczej sa plastikowe. Nie ma obrusow, ale ceraty, tak samo jak na stoiskach ulicznych. Jako dekoracja sluza sztuczne kwiaty. Na srodku stolu znajduja sie serwetki, tubka keczupu, sloik z czyms pikantnym. Wszystko bardzo proste, ale mimo wszystko przytulnie. No i co najwazniejsze, posilki sa pyszne i niedrogie. Obslugujacy to rodzina, mama z corkami badz kolezankami gotuje, syn badz corka serwuja posilki, ojca raczej rzadzej widac. Pewnie ma jakas inna prace i kuchnie pozostawil kobietom.
Na wzgorzu San Juan znajduje sie statua Jezusa, podobna do tej w Rio de Jeneiro. Wybralam sie na gore, aby obezjrzec widok na cale miasto i ocean. Cudownie. Na gore mozna dojsc pieszo, jest troche stromo, ale warto, aby nie brac taksowki.
Do ciekawostek z San Juan del Sur dodam, ze na samej plazy w miescie raczej nie widac nikogo, kto by bral tu kapieli morskich. To sie zdarza raczej tylko w weekend, gdy zjezdzaja Nikaraguanczycy z pobliskich miejscowosci, o czym juz wspomnialam wczesniej. Jest tu rowniez rzeka, ale w niej bawia sie jedynie dzieci mieszkajace brezposrednio nad rzeka. Sa jednak w okolicy piekne plaze, na ktore nalezy dojechac taksowka badz tez busikami oferujacymi przejazdy turystom. Bilety mozna zakupic w kazdym hostelu. Poza tym na ulicy kazdy proponuje transport za swoja cene. Nie jest zbyt niska, jednak warto wybrac sie na takie plaze jak Playa Hermosa, Playa Marcella czy najbardziej popularna wsrod surfingowcow Playa Madera. Wybralam sie tylko na ta ostatnia. Bardzo ladna plaza, wysokie fale dla surfujacych. Znajduje sie tu tez hostel, jednak poza surfingiem w ciagu dnia, nie ma tu nic wiecej do roboty. W miescie jednak zyie nocne jest dosc ciekawe i kazdego dnia ma cos do zaoferowania. Najlepsze imprezy sa w barze Iguana ze zroznicowana muzyka, badz tez Crazy Crab z muzyka latino. Ten ostatni bardzo mi sie podobal, jednak jest otwarty tylko od poniedzialku do niedzieli.
I kazda restauracja i bar oferuje happy hour przez caly wieczor.
Bardzo dobrze sie tu czulam. Mysle, ze zaden turysta nie bedzie zawiedziony i rowniez pozostanie tu wiecej dni, anizeli planuje.