Nie pisałam sporo czasu, bo jednak ciężko jest się zmobilizować, gdy ciągle coś się dzieje. Teraz mam chwilę spokoju i mam zamiar nadrobić zaległości. Dużo jednak umyka z pamięci, gdy się nie spisuje na bieżąco. W Cartagenie zostałam 11 dni i aż do końca pobytu mieszkałam w domu mojej zastępczej rodziny. Wiem, że wszystkie rodziny różnią się w zależności od stanu zamożności czy miejsca zamieszkania. Niektórzy mają wspaniałe wille, ale są też dzielnice, gdzie jest bardzo biednie. Tutaj chcę opisać trochę zwyczaje dnia codziennego mojej rodzinki.
Mieszkamy w bardzo przyzwoitej dzielnicy, gdzie raczej jest spokojnie i wszyscy są bardzo przyjaźni, nie trzeba się zbytnio bać wychodząc na ulicę. Za dom w tej dzielnicy trzeba zapłacić 150 milionów peso, czyli 75.000 dolarów. W pierwszej części opisałam już jak wygląda mieszkanie, pokoje i łazienka. Teraz ciąg dalszy…
KUCHNIA
Kuchnia też nie wygląda o wiele lepiej, ale to nie jest tak ważne, jak fakt, że codziennie jest przygotowywane świeże jedzenie, które naprawdę jest pyszne. W kuchni nie ma żadnych półek, jest tylko zlew, palnik i lodówka. W lodówce prawie pustka, jedynie woda do picia, jakiś napój orzeźwiająy i lód. Tutaj lód się kupuje, bo jest bardzo tani, a ze względu na upał, używa się go bardzo dużo. Nie ma żadnych zapasów, wszystko kupuje się na bieżąco. Całe szczęście sklep jest zaraz obok domu, gdzie można naprawdę zakupić wszystko co najważniejsze. Codziennie przed jedzeniem trzeba więc pójść po świeże produkty.
JEDZENIE
Na śniadanie albo arepa, którą opiszę później, albo pan con queso, czyli bułka o smaku sera, bo nigdzie nie widać nadzienia. Do tego kawa bądź jakiś napój z mleka. Kawa rozpuszczalna zalana mlekiem na ciepło bądź zimno. Prawdziwą mocną kawę z ekspresu napiłam się dopiero na mieście. Takich raczej nie pijają na wybrzeżu ze względu na gorący klimat. Na obiad i kolację zawsze jakiś ciepły posiłek, ale zawsze w różnych porach dnia, w zależności od tego co się robi. Tak jednak tylko teraz, bo są wakacje i dzieci nie chodzą do szkoły. Wszyscy więc są bardziej rozluźnieni, również rodzice. Zazwyczaj na posiłek jest mięso bądź ryba, do tego ryż albo inne dodatki. Nawet przyprawy, jak sól kupuje się w takich małych woreczkach, z czego wystarcza na jeden obiad bądź kolację. Olej do smażenia również kupują w małej buteleczce. Jako przyprawy używa się tylko soli, czosnku i limonki. Do wszystkiego, czy do mięsa czy ryby. Tutaj ze względu na morze, co dzień można zakupić świeże ryby na mercado (targ). Są one bardzo tanie. Z tego względu, iż uwielbiam ryby, jedliśmy ich sporo, ale zawsze z innym dodatkami, jak na przykład arroz coco, czyli ryż gotowany w mleku kokosowym. Mleko to również jest świeżo przygotowywane z kokosu, a nie zakupione wcześniej w markecie, jak my jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Jako dodatki używają też ziemniaków, choć rzadziej albo jukę, czyli manioku. Nie wiem czy można zakupić go w Polsce. W Szwajcarii jest, ale dość drogi, a tu to taniocha. Juka bardzo mi smakuje gotowana bądź smażona. Jadłam już wcześniej na Kubie i w Ekwadorze. Często przygotowują też patacones, czyli taki spłaszczony placek z zielonego banana. Pychotka. Do tego zawsze jakiś sok ze świeżych owoców. Jak sama nigdy nie byłam zainteresowana gotowaniem, tak co dzień spędzałam mnóstwo czasu z Kathy w kuchni przyglądając się i spisując receptury. Po powrocie mam zamiar zaprosić znajomych Kolumbijczyków na kolację z ich potrawami narodowymi. Spytałam Kathy, dlaczego nie zakupią większej ilości produktów w dużych opakowaniach, aby nie wychodzić co dzień do sklepu po dziesięć razy. Ona mi powiedziała, że tak się już przyzwyczaili i tak żyją z dnia na dzień.
PRACA I BIZNES
W chwili obecnej pracuje tylko James i przez dwa lata pracy udało mu się spłacić auto i licencję taksówkarza. Teraz może już się odbić i to co zarobi każdego dnia jest już jego zarobkiem na czysto. W tej chwili oszczędza na remont mieszkania. Jego praca jest tutaj świetnym biznesem, ponieważ Cartagena to miejscowość bardzo turystyczna i prawie przez cały rok panuje tu wysoki sezon. Zresztą każdy biznes jest tu dobrą okazją do szybkiego zarobku. Cartagena jest bardzo droga. Ceny są porównywalne do polskich, a często nawet jest o wiele drożej. Wszyscy żyją tutaj z turystyki. Jednego wieczora zgadałyśmy się z Kathy, że naszym marzeniem jest mieć w przyszłości własny hostal. Kathy podobnie jak ja studiowała turystykę i pracowała w hotelach, uczyła również języka angielskiego w szkole, ale przerwała pracę ze względu na narodziny Sebastiana. Teraz ma już 3 lata i od lutego po wakacjach idzie do przedszkola, a Kathy ponownie będzie mogła pójść do pracy. Obie stwierdziłyśmy, że mogłybyśmy wynająć hostel i zrobić niezły interes, tzw. negocio. Tutaj jest już mnóstwo hosteli, ale ciągle brakuje miejsc w wysokim sezonie, a ceny są zabójcze, bo zmieniają się w zależności od zapotrzebowania. W niskim sezonie można przenocować za 10 dolarów, w wysokim za nocleg w dormitorium można zapłacić w granicy 20 dolarów,a za pokój prywatny około 40 dolarów bądź też wiele więcej.Podobnie jest z restauracjami. Ponoć Kolumbijczycy lubią poznawać coś nowego. Często chodzą do restauracji włoskich, chińskich i innych, jakie wydają im się obce , a jedzenie nieznane. Zwracają również uwagę na cenę. Im wyższa, tym bardziej stanowi o standardzie produktu. Lubią więc wydawać pieniądze. No i brakuje polskiej kuchni, więc to również byłby jakiś interes. Oczywiście na początek musiałaby przylecieć tu ze mną moja mama, aby nauczyć innych gotować, bo ja nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. Ze względu na to, iż od zawsze pracowałam w sektorze turystycznym, hotelach i restauracjach, zawsze dla mnie gotowano i nie musiałam się już o nic martwić. W wolne dni preferuję wyjście ze znajomymi do restauracji bądź też bar szybkiej obsługi z niezdrową żywnością. Przywiozłam ze sobą piernika od mamy i byli nim niesamowicie zachwyceni. Nawet sąsiedzi dostali po kawałku, bo było to dla nich coś innego, nowego, czego jeszcze nigdy nie posmakowali. Nie wiem, może nie ma tu przypraw do piernika,haha. Stwierdzili, że już sprzedając tylko ten piernik na ulicznym straganie, możnaby nieźle zarobić. Z tym, że jest niesamowity zgadzam się w stu procentach. Też go uwielbiam. Gratulacje dla mamy!!!
GOSPOSIA DOMOWA
Z powrotem nawiązując do warunków życia. Wyobraźcie sobie, ile jest prania przy trójce dzieci… Kathy codziennie spędza sporo czasu na praniu ręcznym. Nie ma pralek w domu. Pralka oznacza jakiś luksus. Gdy zbieże się więcej prania, zazwyczaj Kathy wynajmuje pralkę na 5 godzin za 1500 peso kolumbijskich, czyli niecały dolar. Pralka kosztuje w okolicach 600.000 peso, czyli około 300 dolarów. Za moją wizytę u nich zostawiłam im pieniądze na zakup pralki, z czego bardzo się ucieszyli. Będzie to dla nich sporym ułatwieniem życia. W rodzinie kolumbijskiej jest bardzo popularne zatrudnienie pracownicy, tzw. gosposi domowej, która zajmuje się sprzątaniem, gotowaniem, praniem i innymi domowymi obowiązkami. Prawie w każdym domu, w którym kobieta pracuje, jest taka gosposia. Zazwyczaj jest to dziewczyna z bardzo biednej rodziny i dla niej taka praca jest bardzo ciekawa. Normalny zarobek miesięczny to 150.000 peso, czyli 75 dolarów. Jeśli dziewczyna mieszka z rodziną, dostaje 300.000, czyli podwójną stawkę. Nie wiem jakie są stawki w innych miejscowościach. Kathy też zawsze miała swoją gosposię, jak pracowała. Zdziwiła się, jak jej powiedziałam, że w Europie tylko zamożne rodziny mogą sobie na taki luksus pozwolić i raczej nie jest to zjawiskiem normalnym. U nas kobiety pracują, a potem wykonują drugą pracę w domu. Wszystko leży na jej głowie i nigdy nawet nie pomyślałaby o prywatnej gosposi. Tutejsze kobiety uważają, iż muszą dbać o siebie, o swój wizerunek. Chcą zawsze wyglądać atrakcyjnie dla swoich mężczyzn, więc nie zawracają sobie głowy domowymi obowiązkami. A ponieważ jest tak gorąco, drzwi do domu są zawsze otwarte. Zbiera się dużo kurzu, dzieci biegają po podwórku na boso i tak też wnoszą brud do domu. Z tego względu, podłogi myje się po 5 razy dziennie. Nieważne, że za chwilkę wyglądają tak samo. U nas zazwyczaj robimy porządki w soboty, a tutaj co chwilkę trzeba coś sprzątnąć. No i taka gosposia prawie nic nie kosztuje. Nie ma ona żadnej umowy, dlatego płaci się jej tak mało. Zwyczajnie w Kolumbii najniższa stawka krajowa to 600.000 peso, czyli 300 dolarów. W wielu firmach można jednak zarobić około 1000 dolarów albo i często o wiele więcej. Piszę tu tylko o zwyczajnych pracownikach, nie na stanowiskach kierowniczych, gdzie można uzyskać jeszcze więcej. Najbardziej opłacalna jest własna działalność, jak we wszystkich krajach. Tu nie ma wielkiej biurokracji. Jeśli są pieniądze, można w jeden dzień załatwić wszelkie formalności, a kolejnego dnia można już rozpocząć działalność. Najbardziej opłaca się bisnes wspólnie z Kolumbijczykiem ze względu na niższe podatki. Obcokrajowiec zawsze płaci wiele więcej.
TELENOWELA
Muszę też wspomnieć o głównej rozrywce Kolumbijczyków, czyli telewizja i ich telenowele. Telewizor ciągle jest załączony, nie ważne czy dobrze odbiera czy ma jakieś zakłócenia. Podstawa, że jest włączony. Kolumbijczyk nie może opuścić żadnego odcinka. Zbierają się całymi rodzinami, najlepiej jeszcze z sąsiadami, aby na żywo relacjonować wydarzenia. Widziałam nawet w parku mężczyznę z dzieckiem, który miał przy sobie odbiornik radiowy i słuchał telenoweli.
GOŚCINNOŚĆ
Tu wszyscy żyją jakby byli jedną wielką rodziną. Wszyscy są bardzo blisko z sąsiadami. Z tego względu, iż dom zawsze jest otwarty, w ciągu dnia przemieszcza się sporo osób. Wchodzą bez pukania i jest to zjawiskiem bardzo zwyczajnym. Nikt jakoś dziwnie na to nie reaguje, wszyscy są bardzo mile widziani. Rozpoczynają pogawędkę, często załapią się na obiad. Nie przeszkadza im, iż mieszkańcy domu właśnie czymś się zajmują. Usiądą przed telewizorem i obejrzą coś ciekawego, w między czasie porozmawiają, a potem sobie idą. Nie trzeba umawiać się przez telefon, nie trzeba nic planować, wszystko jest bardzo spontaniczne. Z jednej strony podoba mi się to, z drugiej jednak wydaje mi się, iż brakowałoby mi czasem mojej prywatności. Tak jednak jest pewnie tylko na wybrzeżu, w miastach ludzie są bardziej zimni, tak jak i klimat, który wgłąb państwa jest raczej chłodny.
TELEFONY
Chyba każda osoba posiada tutaj swój telefon komórkowy, jednakże rozmowy są dość drogie, przede wszystkim jeśli dzwoni się do innego operatora sieci. Z tego względu na ulicy prawie w każdym zakątku są takie stanowiska gdzie się sprzedaje minuty. Zazwyczaj jest to mały stolik, do którego przywiązane są ze trzy telefony. Osoby sprzedające mają wykupione pakiety na wiele minut, z tego względu płacą mniej i rozmowy są tańsze. Do wszystkich operatorów sprzedają minuty w tej samej cenie, co jest bardzo opłacalne. Wszyscy chętnie z tej usługi korzystają, nawet jeśli posiadają własny telefon.
W tej części to już mi nic więcej na chwilę obecną do głowy nie przychodzi.